THOUSANDS OF FREE BLOGGER TEMPLATES

niedziela, 24 maja 2009

Grzechotnik na rozgrzanym ostrzu....

....ostatnio dusi mnie gęste powietrze. Za gęste. Wszelkie obawy, strach i niepewność do tego stopnia skumulowały się, że stanęły chujem w gardle. A ja za cholerę nie mogę się porzygać tą Łaską Pańską.

Budzę się niczym kłębek mokrego przerażenia i wewnętrznego paraliżu. Nieotwierajoczu. Nie chcesz tego widzieć. Nie chcesz słyszeć. A najbardziej na świecie nie chcesz poczuć. TO znowu będzie zabijało po kawałku. Powoli będzie trawiło od środka.
Więc nie ruszaj się i najlepiej spróbuj zniknąć...
Tak jakby wewnętrzny bezruch ocalił mnie przed rozpierdoleniem sobie głowy. Tymczasem na trajektorii lotu wyrosła ściana. Nie do ominięcia.
...a już prawie zapomniałam jak to jest być rżniętą przez bezsilność. I szmaconą na wszystkie cztery strony świata... Najwyraźniej pora sobie przypomnieć. W bardzo dobitny sposób.
....będzie bolało. Cholernie bolało.

...Ale jeszcze przez chwilę ŻYJĘ. Jeszcze przez chwilę każdy dzień będzie nowy. I jeszcze przez chwilę nic mnie chwyci mnie za gardło. Jeszcze na parę chwil zanurzę się w mieście, które nagle okazało się mnie kochać (... a przecież nigdy.... nikt...). Będę nim oddychać. Będę je smakowała do ostatniej kropli, tuż po zachodzie słońca; tak, jak powinno się smakować kogoś, kogo się pokochało z wzajemnością (podobno... bo przecież nigdy... nikt....).
Bo to miasto jest wszystkim, co musi mi wystarczyć na kolejne tygodnie. Zamiast prozacu. Żeby nie zwariować...

...założyła czerwone szpilki. Czarną sukienkę. Wszystkie swoje blizny z cichą akceptacją... Utonęła w wiśniowym dymie. Zamknęła za sobą drzwi... Dziś już nie wróci, tak naprawdę nie wróci nigdy, choć sama jeszcze o tym nie wie. I nie będzie tego jeszcze wiedziała nawet nad ranem...

„..całe to miasto prosi się o klapsa..”

środa, 13 maja 2009

„ No rabbit in the hat”

... Czyli kolejne etapy rozedrgania. Tym razem jednak absolutnie nie-wewnętrznego. Wszystko przejawia się na czysto fizycznej płaszczyźnie. Tak fizycznej, jak zapowiedź tłuczenia szkła dziś wieczorem...
Wewnętrznie natomiast zupełnie nic się nie zmienia. Tak, jak nie zmienia się skład magicznych tabletek, czy reakcja na dziesiątą kolejkę spirytusu...

Nadal wszystko pod ostentacyjną kontrolą. W glitter opakowaniu. To nic, że w środku trochę gnije i płonie na przemian. Zawartość zawsze można wyrzygać, wydrapać i wykrzyczeć.

W tym kapeluszu nie znajdziecie już króliczka. Nawet tego, z zakrwawionymi łapkami. Bo owszem, czasem lubię być kicającym, uroczym stworzonkiem, robiącym sztuczki na zawołanie. Ale CZASEM nie oznacza, że będę robiła to na każde zawołanie. Zwłaszcza, kiedy próbują króliczkowi wybić ząbki, żeby nie gryzł. I amputować łapki, żeby nie uciekł. I najchętniej obciąć główkę, żeby nie myślał. Na koniec oczywiście próbując wyruchać króliczka jak leci. Dosłownie jak i w przenośni.
Nie. Nie strzelę sobie w tył głowy tylko dlatego, że ktoś usilnie prosi i przekonuje, że tak byłoby bardziej sexy.

Króliczek był jedynie tandetna iluzją, Proszę Państwa.
....Wściekła, zimna suka wróciła.

piątek, 8 maja 2009

Zimny wiatr...

...Zaczął znowu wiać z północy.
Na wschodzie niweczy nocny spokój młodych wilków, a tutaj budzi bezdomne, piwniczne kocięta...
Niepokój przywiał i do mnie. Wplątał mi go we włosy, sypnął w oczy garścią Wątpliwości. Kolejny raz podrażnił nerwy ukryte tuż pod skórą ... Szeptał do ucha o tym, czego już miałam nie usłyszeć w żadnym jego podmuchu.

I znów trzeba będzie spakować kilka, zawsze tych samych rzeczy. Resztę mostów spalić. O całej tej (i tak nędznej) reszcie zapomnieć. Nie będzie już potrzebna.
Rzucić monetą.
Splunąć za siebie.
Stłuc kieliszek na szczęście...

...Odnaleźć Nowe Miejsce. Nowe wrażenia, kształty i zapachy. Nie dlatego, ze tu jest źle, czy dlatego, że tutaj nie wyszło. Wręcz przeciwnie. Odnalezione. Poznane...
Pora więc żeby zburzyć porządek i przyzwyczajenie. Przygotować się na nowe Odnalezienie i Poznanie.
... I może kiedyś... znajdzie się takie miejsce, w którym potrafiłabym zostać...

Coś Naprawdę Mojego. I Tylko Mojego...
...Przynajmniej dopóki znowu nie poczuję na swojej skórze północnego wiatru...

poniedziałek, 4 maja 2009

...Kittie powraca.

..i to na bardzo wielu płaszczyznach...
Multipowrót do rzeczywistości bywa bolesny. Podobnie jak boleć może przyglądanie się swojemu odbiciu w lustrze. Że niby źle? Że podkrążone oczy, rozmazany makijaż i grzywka w nieładzie?...
...nie. Absolutnie nie o to chodzi...tym razem
Obraz do zajebania boleśnie realny. Zbyt realny. Brak tu jakiegokolwiek marginesu na mnie samą. Na wątpliwość, krok w tył i zaufanie w stosunku do jutra...
Cóż, najwyraźniej uciec można, ale nie na zawsze. Bo w końcu nie ucieknie się przed samą sobą, a ponad 400 km wystarcza na bardzo krótko. Zaledwie na jeden dłuższy oddech i jedną chwilę, kiedy można odrzucić wszystko, czym jest się na prawdę...

Ale przecież...
Kocham to, kim jestem. Nawet, jeśli czasem uciekam od samej siebie.

Dlatego dam sobie jeszcze jeden dzień. Jeden dzień na tęsknotę za czymś, czego nigdy nie było. I jeden dzień na bardzo wątłe myśli, które uciekają w przestrzeń wraz z papierosowym dymem.

Bo już jutro wyrwę sobie te gwoździe z rąk, zabiję każdą wątpliwość i odrzucę jak najdalej wszelkie słabości...a zwłaszcza tą jedną.

Od jutra znowu przestanę mówić szeptem...Bo spojrzę w to samo lustro co dzisiaj, a odbicie przywitam głośno. Chwilowo zapomniałam, że mam w środku zbyt wiele hałasu, żeby pozwolić znowu się komuś uciszyć.

„I am not your rollin’ wheels. I am the Highway!”