THOUSANDS OF FREE BLOGGER TEMPLATES

czwartek, 8 października 2009

Nowe....

....przyszło.

I jak to zwykle bywa w moim wypadku. Przychodziło po grudzie. Na kolanach. Po drodze wybijając sobie zęby. Dodatkowo jeszcze stanęło dęba i wywaliło mnie z siodła. Cóż. Komplikacje są akurat tym, co w moim życiu przewidzieć najłatwiej… Wyszłam z tego z kilkoma nowymi bliznami. Z absolutnym brakiem zaufania w dotrzymywane obietnice. Z jeszcze większą wiarą we własną siłę i możliwości…
Czyli znowu emocjonalnie poobijana i zamarznięta w środku, za to silniejsza i jeszcze bardziej wkurwiona na zewnątrz.
I dobrze. I tak powinno być.
Ale to wszystko akurat jest po staremu.

Natomiast moje Nowe nabrało zupełnie innego smaku, szybkości, koloru i wymiaru, niż kiedykolwiek dotąd w moim życiu. Póki co – smakuję, nie dosypiam, wykorzystuję każdą chwilę… Jest mi dobrze i ciepło. Budzę się rano i niczego nie muszę się bać. Czeka najlepsza kawa na świecie i ciche rozmowy przy porannym papierosie. Kot mruczy. Słońce zaczyna świecić. Wszystko jest zawieszone w jednym moim przenajgłębszym oddechu.

M. wrócił… zupełnie się nie spodziewałam. Choć te powroty zawsze byłam w stanie przeczuć, tym razem sądziłam, że pewne sprawy skończyły się definitywnie i nie ma sensu podejmować nawet prób powrotu… A jednak…
Zmieniły się tylko okoliczności. O parę lat, o parę dodatkowych kilometrów bliżej lub dalej od siebie, o inne miejsca i inne wnioski.
Zobaczymy co tym razem ta najbliższa z najdalszych mi osób zostawi w moim postrzeganiu rzeczywistości i we mnie samej…
I może wreszcie po naszych stu latach samotności przestanie się wreszcie bać tego przerażającego zaklęcia:

„…na wódkę do Singera”

niedziela, 20 września 2009

'Lato umiera szybko'

…znacznie szybciej, niż te wszystkie małe rzeczy, o które trzeba dbać. Te, które umierają najszybciej…

Tak więc, znowu zaczynam marznąć nocą. Coraz częściej łapię ostatnie ciepłe smużki słońca, które wyciekają mi poprzez zdrętwiałe palce.
I znowu na coś czekam… Banał użerania z akcją „przeprowadzka” przeplata się z moją ukochaną mantrą „Zacząć Wszystko od Nowa”…
I zacznę… w gołych jak święty turecki czterech ścianach, ale za to z nową towarzyszką życia. Małą, popielatą i długowłosą. Oby nam się razem dobrze żyło…

Oczywiście jakbym miała mało na głowie, musiałam dołożyć sobie jeszcze więcej (choć zdążyłam go już zastrzelić – jak każdy problem TEGO typu). Wybacz chłopcze, ale ja tak nie umiem. Na litość bogów, nawet nie chcę umieć! Pozwoliłeś mi się wyleczyć z czegośtam ( udawajmy dalej, że to nie placebo), ale nie pozwolę, żebyś próbował wpędzić mnie w cośtam kolejnego.
I bardzo śmieszą mnie te próby. I śmieszą mnie takie istoty, które…. Wybacz, ale daleko ci jeszcze do mężczyzny. A z racji twojego wieku,w tym życiu nie zdążysz być ‘bliżej’
Zacząłeś irytować. Nagle mój czas zaczął mieć zupełnie nową – przeliczalną i odczuwalną wartość, na którą za cholerę cię nie stać.
I dość już mam próbowania wmówienia mi, że to ja mam złe wzorce i dewiacyjne upodobania…
To byłoby na tyle. Jesteśmy dla siebie poza zasięgiem, jesteśmy disconnected as fuck.

…. a jednak nie mogę się oprzeć pokusie, żeby zedrzeć ci ten śliczny uśmieszek z pyszczka…. Co więcej, nie mam zamiaru się tej pokusie opierać…
Więc jeszcze tą chwilę poczekam i…..


……..a wszystko po to, żeby JESZCZE dobitniej uświadomić ci, chłopcze, że nie, nie nawrócisz mnie do życia.

wtorek, 8 września 2009

Człowiek-pies // człowiek-mucha

Dobra.

Kurwa wasza pierdolona mać. Dobra.

Z racji chwili. Chwili pomiędzy histerycznymi brakami w dostawie powietrza do płuc. I z racji przezwyciężenia nieodpartej pokusy zdrapania sobie skóry z twarzy. Oraz wyrzygania tych żyletek, co mi się, niechcący połknęło.


Z racji tej chwili wolnego czasu pozwalam sobie na obiektywne spojzenie na moją obecną sytuację....

P. wyprowadziła się parę tygodni temu. Jak nietrudno się domyślić - nie podołałam.
Nie podołałam temu, że zostaję SAMA.
I nic mnie nie obchodzi, że mówiąc tak krzywdzę i Pana Wypierdalaj i tą czarną glizdę bez której już by mnie tu nie było i całą masę osób na które zawsze mogę liczyć.
Nie o to jednak chodzi. Poprawka. Ja nie zostałam sama. Zostałam bez NIEJ.
A to gorszy stan, niż amputacja mojej trzeciej wątroby (tak, akurat tej, którą zamieniłam na serce)...

Tak więc przerabiam w sobie wszystkie stany samotności. Mogę recytować je już z pamięci. Nazywać i układać alfabetycznie, tudzież odcieniami.

Zajmuję się czymkolwiek. Najczęściej mnożeniem swoich gównianych talentów. Mnożeniem blizn, brudu, robaków w głowie oraz sytuacji moralnie dyskusyjnych...

Choć zapewne wystarczyłoby zafundowac sobie tydzień jazdy po bandzie i po moich własnych granicach, zamiast zadowalać się półśrodkami.
Ale nie wolno mi. Wszak zafundowałam sobie detoks od emocji....
I będę się trzymała tego postanowienia, mimo, iż nieuchronnie porowadzi mnie do nagłego przedawkowania rzeczywistości...

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

CIĄG (dalszy)



proszę usiąść wygodnie i wyłączyć ten kanał, radio miłość zamknięte
- co za banał.


...I to by było na tyle opowieści o wakacyjnej ucieczce w te zupełnie rodzaje emocji (ojezuskuprzenajświętrzy, jaki ja mam problem z nazywaniem pewnych rzeczy po imieniu...)

Tak, tak – odnajduję się całkiem skutecznie (miało boleć dużo bardziej?..) .
Dziś wracam do siebie. Nic to, że tak naprawdę trochę bardziej wracam, niż do siebie, ale za to z kolejną porcją gówno wartych Planów i Postanowień. Od jutra emocjonalny detoks. Proszę przetoczyć mi 50 litrów czystej krwi. Najlepiej innej grupy. Innego koloru. Innego smaku i konsystencji. Proszę przeszczepić mi mózg. Na jakieś chromowane, nieporysowane i nieprzegrzane cudo. Czterordzeniowe. Z dodatkową pamięcią. I monitorem 25,5’’. Z silnikem prosto z tej przeklętej VT 750. Tylko, na miłość boską – bez tych pierdolonych frędzli na manetkach!!!!!!!!

Uff... Ciężkie było to powracanie do samej siebie (tym razem nie o miejscu, tym razem o tym, co siedzi mi pod skórą i krąży w żyłach). Nie wiem nawet, czy tak w 100% mi się to udało... Czy przypadkiem części siebie nie jednak zostawiłam gdzieś tam....[sic!]

Mimo to, nadal nie udało mi się złamać samej siebie. Pozostanę znowu- troszkę-bardziej- sama- niż-zwykle...

Bo to, co ty nazwiesz zagubieniem, ja nazywam wolnością. I póki mam jeszcze w sobie ten cholerny ogień, który nie pozwala ustać w jednym miejscu i trzymać się jednej myśli...

No cóż....
Połamane kości będą zrastać się równie szybko, jak złamane serca.


Post (Mortem) Scriptum.

Właśnie mi się przypomniało, jak chwilę temu, z całą lodowatą ironią, lizałam policzek tego skurwiela (Suka. Normalna Suka, no...)...

.... Jak o tym myślę, chce mi się rzygać...

czwartek, 6 sierpnia 2009

Ostatnia audycja radia miłość.

Znowu historia zatoczyła pętlę. Nic to, że pętla niespodziewanie zacisnęła mi się na szyi, a rozchwiany stołek nagle uciekł spod stóp.

Jeszcze kilka z dziewięciu żyć pozostało do mojej dyspozycji. I JAAZDAAAAAAAAA. I po bandzie. Bo ja, skarbie, zawsze spadam na cztery łapy, wiesz o tym, prawda?...

„Nic się nie zmieniłaś, wiesz? Tylko teraz już bym się nie bał ciebie dotknąć...Ja pierdolę, miałaś wtedy siedemnaście lat...”

Jesteś aż tak pewien, że TERAZ byś się nie bał?... Nawet, jeśli krwawe plamy zostaną ci na dłoniach?... Nawet, gdy kropelki kwasu zaczną drążyć twoje usta?... Popatrz na mnie jeszcze raz... JESTEŚ PEWIEN, ŻE SIĘ NIE BOISZ, WREDNY SUKINSYNU?!

Stań pięć kroków dalej. Nie podchodź. Ja cały czas jestem tą samą trującą truskawką. Wszystko wygląda pięknie i słodko. Pachnie sterylnie i podnieca radioaktywnie. A w środku tradycyjnie- arszenik, żyletki, lewe prochy i wyrzygany alkohol.

Czyli kolejny raz udowodniłam sobie i światu prawdę, którą tak bardzo chciałam ukryć. Ostatnio nawet bardzo skutecznie. Ojj, jak dobrze mi się ukrywało. Dobrze się uciekało do Kogoś. Było ciepło, miękko i spokojnie.

Szkoda, że nie można uciekać cały czas. I szkoda, że zawsze wraca się do punktu wyjścia.

Pętla wisi w tym samym miejscu, co zwykle. Pętla czeka. A mam wszystko przed oczami. Tak blisko...

...lubię...

...I nie, nie jest mi źle. Wręcz przeciwnie nawet. Nigdy nie było lepiej.


Tylko jak się w tym stanie, do cholery, odnaleźć?......

niedziela, 24 maja 2009

Grzechotnik na rozgrzanym ostrzu....

....ostatnio dusi mnie gęste powietrze. Za gęste. Wszelkie obawy, strach i niepewność do tego stopnia skumulowały się, że stanęły chujem w gardle. A ja za cholerę nie mogę się porzygać tą Łaską Pańską.

Budzę się niczym kłębek mokrego przerażenia i wewnętrznego paraliżu. Nieotwierajoczu. Nie chcesz tego widzieć. Nie chcesz słyszeć. A najbardziej na świecie nie chcesz poczuć. TO znowu będzie zabijało po kawałku. Powoli będzie trawiło od środka.
Więc nie ruszaj się i najlepiej spróbuj zniknąć...
Tak jakby wewnętrzny bezruch ocalił mnie przed rozpierdoleniem sobie głowy. Tymczasem na trajektorii lotu wyrosła ściana. Nie do ominięcia.
...a już prawie zapomniałam jak to jest być rżniętą przez bezsilność. I szmaconą na wszystkie cztery strony świata... Najwyraźniej pora sobie przypomnieć. W bardzo dobitny sposób.
....będzie bolało. Cholernie bolało.

...Ale jeszcze przez chwilę ŻYJĘ. Jeszcze przez chwilę każdy dzień będzie nowy. I jeszcze przez chwilę nic mnie chwyci mnie za gardło. Jeszcze na parę chwil zanurzę się w mieście, które nagle okazało się mnie kochać (... a przecież nigdy.... nikt...). Będę nim oddychać. Będę je smakowała do ostatniej kropli, tuż po zachodzie słońca; tak, jak powinno się smakować kogoś, kogo się pokochało z wzajemnością (podobno... bo przecież nigdy... nikt....).
Bo to miasto jest wszystkim, co musi mi wystarczyć na kolejne tygodnie. Zamiast prozacu. Żeby nie zwariować...

...założyła czerwone szpilki. Czarną sukienkę. Wszystkie swoje blizny z cichą akceptacją... Utonęła w wiśniowym dymie. Zamknęła za sobą drzwi... Dziś już nie wróci, tak naprawdę nie wróci nigdy, choć sama jeszcze o tym nie wie. I nie będzie tego jeszcze wiedziała nawet nad ranem...

„..całe to miasto prosi się o klapsa..”

środa, 13 maja 2009

„ No rabbit in the hat”

... Czyli kolejne etapy rozedrgania. Tym razem jednak absolutnie nie-wewnętrznego. Wszystko przejawia się na czysto fizycznej płaszczyźnie. Tak fizycznej, jak zapowiedź tłuczenia szkła dziś wieczorem...
Wewnętrznie natomiast zupełnie nic się nie zmienia. Tak, jak nie zmienia się skład magicznych tabletek, czy reakcja na dziesiątą kolejkę spirytusu...

Nadal wszystko pod ostentacyjną kontrolą. W glitter opakowaniu. To nic, że w środku trochę gnije i płonie na przemian. Zawartość zawsze można wyrzygać, wydrapać i wykrzyczeć.

W tym kapeluszu nie znajdziecie już króliczka. Nawet tego, z zakrwawionymi łapkami. Bo owszem, czasem lubię być kicającym, uroczym stworzonkiem, robiącym sztuczki na zawołanie. Ale CZASEM nie oznacza, że będę robiła to na każde zawołanie. Zwłaszcza, kiedy próbują króliczkowi wybić ząbki, żeby nie gryzł. I amputować łapki, żeby nie uciekł. I najchętniej obciąć główkę, żeby nie myślał. Na koniec oczywiście próbując wyruchać króliczka jak leci. Dosłownie jak i w przenośni.
Nie. Nie strzelę sobie w tył głowy tylko dlatego, że ktoś usilnie prosi i przekonuje, że tak byłoby bardziej sexy.

Króliczek był jedynie tandetna iluzją, Proszę Państwa.
....Wściekła, zimna suka wróciła.

piątek, 8 maja 2009

Zimny wiatr...

...Zaczął znowu wiać z północy.
Na wschodzie niweczy nocny spokój młodych wilków, a tutaj budzi bezdomne, piwniczne kocięta...
Niepokój przywiał i do mnie. Wplątał mi go we włosy, sypnął w oczy garścią Wątpliwości. Kolejny raz podrażnił nerwy ukryte tuż pod skórą ... Szeptał do ucha o tym, czego już miałam nie usłyszeć w żadnym jego podmuchu.

I znów trzeba będzie spakować kilka, zawsze tych samych rzeczy. Resztę mostów spalić. O całej tej (i tak nędznej) reszcie zapomnieć. Nie będzie już potrzebna.
Rzucić monetą.
Splunąć za siebie.
Stłuc kieliszek na szczęście...

...Odnaleźć Nowe Miejsce. Nowe wrażenia, kształty i zapachy. Nie dlatego, ze tu jest źle, czy dlatego, że tutaj nie wyszło. Wręcz przeciwnie. Odnalezione. Poznane...
Pora więc żeby zburzyć porządek i przyzwyczajenie. Przygotować się na nowe Odnalezienie i Poznanie.
... I może kiedyś... znajdzie się takie miejsce, w którym potrafiłabym zostać...

Coś Naprawdę Mojego. I Tylko Mojego...
...Przynajmniej dopóki znowu nie poczuję na swojej skórze północnego wiatru...

poniedziałek, 4 maja 2009

...Kittie powraca.

..i to na bardzo wielu płaszczyznach...
Multipowrót do rzeczywistości bywa bolesny. Podobnie jak boleć może przyglądanie się swojemu odbiciu w lustrze. Że niby źle? Że podkrążone oczy, rozmazany makijaż i grzywka w nieładzie?...
...nie. Absolutnie nie o to chodzi...tym razem
Obraz do zajebania boleśnie realny. Zbyt realny. Brak tu jakiegokolwiek marginesu na mnie samą. Na wątpliwość, krok w tył i zaufanie w stosunku do jutra...
Cóż, najwyraźniej uciec można, ale nie na zawsze. Bo w końcu nie ucieknie się przed samą sobą, a ponad 400 km wystarcza na bardzo krótko. Zaledwie na jeden dłuższy oddech i jedną chwilę, kiedy można odrzucić wszystko, czym jest się na prawdę...

Ale przecież...
Kocham to, kim jestem. Nawet, jeśli czasem uciekam od samej siebie.

Dlatego dam sobie jeszcze jeden dzień. Jeden dzień na tęsknotę za czymś, czego nigdy nie było. I jeden dzień na bardzo wątłe myśli, które uciekają w przestrzeń wraz z papierosowym dymem.

Bo już jutro wyrwę sobie te gwoździe z rąk, zabiję każdą wątpliwość i odrzucę jak najdalej wszelkie słabości...a zwłaszcza tą jedną.

Od jutra znowu przestanę mówić szeptem...Bo spojrzę w to samo lustro co dzisiaj, a odbicie przywitam głośno. Chwilowo zapomniałam, że mam w środku zbyt wiele hałasu, żeby pozwolić znowu się komuś uciszyć.

„I am not your rollin’ wheels. I am the Highway!”